Rok mi się zaczął pracowicie i w rozlicznych rozjazdach, stąd tak długa przerwa w pisaniu bloga. Ale, zgodnie z teorią że podróże kształcą oto świeżo przywieziona, ciepła jeszcze refleksja z ostatniego londyńskiego wyjazdu, trochę ku pokrzepieniu polskich klientów. Okazuje się że, nie tylko nad Wisłą można mieć kłopot z upolowaniem wymarzonego ubrania. Tak się dzieje wierzcie lub nie, nawet na słynnej Jermyn Street. Historyczna już ulica ze sklepikami datowanymi nawet na XVII wiek jest synonimem podobnie jak sąsiednia Savile Row klasycznego szyku i stylu w najlepszym gatunku. Jak to jest możliwe że w takim zagłębiu męskiej elegancji, które tonie pod stosami perfekcyjnie uszytych koszul, ręcznie obszywanych krawatów, wszelakiej maści tweedowych marynarek , flanelowych spodni, nieskończonej ilości wełnianych kardiganów i jumperów nie można dostać czegoś tak oczywistego i klasycznego jak zwyczajny, kaszmirowy wykończony na okrągło męski sweter, w dodatku w tak "wyrafinowanym" kolorze jak granatowy. A jednak. Okazało się to zadaniem karkołomnym. Zaglądanie do kolejnych sklepików coraz bardziej odbierało nadzieją i wiarę w znalezienie tego jakże "wysublimowanego" szczegółu męskiej garderoby.
U Alfreda Dunhilla, u T.M. Lewin & Sons pusto, u Rodericka Charlsa i Thomasa Pinka nic. W Harvie & Hudson i New & Lingwood też pusto, nawet u Hacketta ani jednej sztuki. No owszem w moim ulubionym Turnbull & Asser były crewnecki, chociaż okazało się że za to z rozmiarem jest problem no i cena 300 funciaków za sztukę to też lekka przesada. Jednym słowem porażka. Z v-neckiem nie byłoby kłopotów, tych jest zatrzęsienie, jak na chińskim bazarze, ale wykańczany na okrągło totalnie klasyczny podstawowy model brytyjskiego swetra, no po prostu nie do dostania. Honor słynnej ulicy uratował mały sklepik, filia Hilditch & Key spod 37 bo w tym dużym pod 73 też nie mieli. A tu znalazły się i to nawet dwa, jeden kaszmirowy, drugi z owczej wełny, chyba jedyne granatowe crewnecki na całej Jermyn Street . Czy to znaczy że brytyjska klasyka przechodzi załamanie oddając pola tej bardziej sportowej linii jak chociażby sweter w serek ?czy może po prostu w wielkim świecie chcąc znaleźć coś konkretnego miewają te same problemy co my? Doświadczenie tudzież dziwne co i pocieszające , że odstajemy, ale może nie aż tak.
niedziela, 24 stycznia 2010
niedziela, 3 stycznia 2010
dress code & pink
Na dobry początek roku temat trochę lżejszy w kolorze, żeby 2010 właśnie taki był, lekki i słodki jak wata cukrowa.
Zapytano mnie ostatnio czy męska różowa koszula jest w dobrym guście i czy mieści się w kanonach dress code. Ten kolor wciąż budzi dużo kontrowersji i pytań. Tak naprawdę róż, stał się kolorem akceptowalnym przez mężczyzn całkiem niedawno. Jeszcze 40-50 lat temu, wciąż był kolorem tabu, zakazanym, niechcianym, chociaż i od tej reguły były wyjątki bo z dużym upodobaniem nosił ponoć różowe koszule słynący z elegancji i świetnego wyczucia stylu Cary Grant. Dopiero rewolucja obyczajowa lat 70 rockandrollowo wprowadziła ten kolor do męskiej szafy. W dzisiejszej dobie eklektyzmu i twórczej wolności, różowe koszule stały powszechnie akceptowalne również kręgach biznesowych i na dobre zagościły w stałej ofercie nawet tak konserwatywnych koszulowych producentów jak ci ze słynnej londyńskiej Jermyn Street, będącej ostoją brytyjskiej tradycji krawieckiej. Prekursorem był nowatorski jak na tę okolice Thomas Pink który wprowadził świeży powiew pastelowych kolorów w świat męskich koszul i oczywiście nie mogło zabraknąć w tym zestawie nomen omen różu. Uwaga kolor różowy nie jest dla wszystkich. Bynajmniej nie każdemu pasuje bo bezkompromisowo podkreśla bladość cery i nie daj Boże podkrążone zaczerwienione (vel; przepite) oczy. Ale pomijając te względy różowa koszula to ciekawa alternatywa dla tych bladoniebieskich a na dzień do biura mniej oficjalna niż zbyt formalna biel. Idealnie funkcjonuje z szarymi czy granatowymi garniturami. Przy odrobinie twórczej wyobraźni fajnie komponuje się z kolorami ziemi, brązami itd. Absolutnie jest warta uwagi, mieści się w biznesowym dress code i jest już chyba pozbawiona wszelkich niezdrowych konotacji. Nawet już nie jest ekstrawagancją.
Zapytano mnie ostatnio czy męska różowa koszula jest w dobrym guście i czy mieści się w kanonach dress code. Ten kolor wciąż budzi dużo kontrowersji i pytań. Tak naprawdę róż, stał się kolorem akceptowalnym przez mężczyzn całkiem niedawno. Jeszcze 40-50 lat temu, wciąż był kolorem tabu, zakazanym, niechcianym, chociaż i od tej reguły były wyjątki bo z dużym upodobaniem nosił ponoć różowe koszule słynący z elegancji i świetnego wyczucia stylu Cary Grant. Dopiero rewolucja obyczajowa lat 70 rockandrollowo wprowadziła ten kolor do męskiej szafy. W dzisiejszej dobie eklektyzmu i twórczej wolności, różowe koszule stały powszechnie akceptowalne również kręgach biznesowych i na dobre zagościły w stałej ofercie nawet tak konserwatywnych koszulowych producentów jak ci ze słynnej londyńskiej Jermyn Street, będącej ostoją brytyjskiej tradycji krawieckiej. Prekursorem był nowatorski jak na tę okolice Thomas Pink który wprowadził świeży powiew pastelowych kolorów w świat męskich koszul i oczywiście nie mogło zabraknąć w tym zestawie nomen omen różu. Uwaga kolor różowy nie jest dla wszystkich. Bynajmniej nie każdemu pasuje bo bezkompromisowo podkreśla bladość cery i nie daj Boże podkrążone zaczerwienione (vel; przepite) oczy. Ale pomijając te względy różowa koszula to ciekawa alternatywa dla tych bladoniebieskich a na dzień do biura mniej oficjalna niż zbyt formalna biel. Idealnie funkcjonuje z szarymi czy granatowymi garniturami. Przy odrobinie twórczej wyobraźni fajnie komponuje się z kolorami ziemi, brązami itd. Absolutnie jest warta uwagi, mieści się w biznesowym dress code i jest już chyba pozbawiona wszelkich niezdrowych konotacji. Nawet już nie jest ekstrawagancją.
Subskrybuj:
Posty (Atom)