piątek, 5 marca 2010

mieć czy być?

Wczorajsza wizyta na otwarciu pierwszego polskiego salonu Rolexa miała być dla mnie bardziej okazją by podpatrzeć co ciekawego noszą nasze elity finansjery niż by zafundować sobie ekskluzywny zegarek. Otwarcie było szykowne, w luksusowym salonie „W.Kruka” na Pl. Trzech Krzyży w Warszawie. Właśnie „W.Kruk” został przez Rolexa namaszczony jako jedyny przedstawiciel na Polskę tej szacownej marki. Był szampan i truskawki w czekoladzie, tartinki z kawiorem i orzeźwiające mohito z miętą. Światowo. Tylko dlaczego te elity jakieś takie jakby prowincjonalne? Pierwsza refleksja z „imprezki”, to taka że fotografów było niewiele mniej niż zaproszonych gości. Nie trudno mi było zauważyć że, wśród nich też panuje swoistego rodzaju dress code. Nawet na eleganckim raucie wypada się pokazać w bluzie, ewentualnie we wzorzystym swetrzysku z lat 90. Do tego obowiązkowe, lekko nieświeże dżinsy, plus gadżety stylu, może być kucyk albo plecak trekingowy. Ciekawe, skąd takie wzorce ? A wracając do elit, to zakładam że, na przyjęciu nie brakowało potencjalnych klientów Rolexa. Cholera tylko do czego nosić te drogie cacka, bo do tych smutnych garniturków i płaskich krawacików jakoś by chyba nie pasowały. Ale może problem tkwi gdzie indziej? Kiedyś ktoś o niepolskim pochodzeniu chociaż od wielu lat tu mieszkający podzielił się ze mną swoją refleksją, że polscy mężczyźni nie potrafią się nosić. Nie czują się dobrze w garniturach i pod krawatem, widać jakiś dyskomfort, tak jakby ubranie ich uwierało, parzyło. I najlepsze nawet ubranie nagle traci formę, klasę i kształt. Zupełnie inaczej niż np. Włosi, gdzie nawet prosty robotnik wkładając w niedzielę białą koszulę i marynarkę czuje się szykowny, seksowny i dumny jak paw ze swojej samczej męskiej elegancji. Ciekawe spostrzeżenie, prawda? Chyba coś w tym jest, bo garniturki z przyjęcia nie były niemodne czy złej jakości, o nie, chyba zabrakło po prostu sznytu, stylu i odwagi w noszeniu. Mało który Pan z przyjęcia uciekł od banału i nudy, no chyba że lekarstwem na banalność ma być właśnie 100 tysięcy złotych na nadgarstku.

wtorek, 2 marca 2010

A&F na Savile Row

Tym razem może trochę nie w temacie bloga bo bardziej osobiście niż praktycznie, ale kolejny pobyt w Great Britain pomijając że, nasunął mi kilka nowych refleksji o dress code między innym o tym jak się nosi współcześnie tradycyjny wielowiekowy Oxford University to przysporzył mi też dość mieszanych nowych wrażeń o statecznej Sawile Row. Otóż niewzruszona jak wiktoriańskie mury ostoja męskiej klasyki i miarowego najwyższej próby krawiectwa została naruszona i w 2007r na rogu Savile Row i Burlington Gardens otwarto pierwszy w Europie salon kultowej młodzieżowej marki Abercrombie & Fitch. Czyli dżinsy, bluzy, T-shirty i japonki z logo łosia pożądane przez młodych ludzi na obu półkulach.
Czyżby nieunikniona zmiana warty, znak czasów ? By, by do lamusa tweedowe marynarki, by by piernikowate ubranka dla gentelmenów? No cóż, osobiście mi szkoda że, coraz mniej na tym świecie miejsca dla tradycji i klasy i pomału wszystko popada w fast-foodową bylejakość. Ale pomijając kontrowersyjne jak na ten asortyment położenie sklep zrobił na mnie kolosalne wrażenie, chyba jak już dawno żaden inny, nawet te luksusowych marek z Mediolanu czy Paryża. Aż zaparło mi dech w piersiach. Salon powstał w zabytkowej kamienicy z 1725r i zajmuje niebagatelną przestrzeń ponad 2000m/kw. Sprzedaż zaaranżowana na dwóch otwartych na siebie kondygnacjach, przypomina wielopoziomowy clubbing center. Dość mocno wyciemnione wnętrze, trudno nawet mówić o półmroku i głośna muzyka rodem z najlepszych night clubów Ibizy dopełnia klimatu ultraluksusowej dyskoteki.Ekspedienci zajęci bardziej sobą niż klientami tańczą, nie wiem czy z inwencji własnej czy z nakazów dyrektora marketingu, grunt że zachęca to do dobrej zabawy i do szalonych zakupów bo praktycznie każdy ulega magii miejsca i wychodzi z monumentalnego salonu nawet nie z jedną ale z naręczem czarnych papierowych toreb z napisem Abercrombie & Fitch. Całe szczęście że, na to by dopisać na nich London Savile Row, nikt z działu marketingu jeszcze nie wpadł.